Wg moich obliczeń to czwarty film, w którym Toshiro Mifune wcielił się w postać bezimiennego ronina, powołanego do życia w „Yojimbo” Kurosawy. Choć w jego japońskim błędnym rycerzu znać już pewną rutynę, to na swój sposób jest to wciąż fascynująca kreacja.
Trudno niestety powiedzieć to samo o filmie Inagakiego. Jego pierwsza połowa jest naprawdę dobra. W herbaciarni na górskim szlaku spotykają się wędrowcy i okoliczni mieszkańcy. Relacje między nimi prowadzone są w sposób oryginalny, niespiesznie, z humorem. Jest kilka znakomitych sen - epizodów, jak np. bójka na pięści głównego bohatera z samurajem - szulerem. Niestety od połowy filmu „akcja rusza”, co w tym wypadku oznacza popadnięcie w absolutnie przewidywalny schematyzm. Zaczynają wyłazić liczne sztuczności, a efektowne pojedynki zwyczajnie nudzą. Do tego część wątków zostaje dziwnie przerwana, trochę tak, jakbyśmy powinni spodziewać się II części. Niewykluczone zresztą, że Inagaki planował kontynuację, w czym przeszkodził mu konflikt z władzami Toho, które w ramach oszczędności zrezygnowały z jego projektów. Mimo, że żył jeszcze 10 lat ten film okazał się jego ostatnim...
Na plus trzeba natomiast policzyć „Machibuse” niezwykle urokliwe górskie plenery w porze roztopów oraz wspaniałą muzykę niezawodnego Masaru Sato. Należy zresztą przyznać, że Inagaki bardzo dbał o jakość soundtracków we wszystkich swoich produkcjach... Ciekawe jest także to, że spośród wielu filmów samurajskich, jakie widziałem „Machibuse” najbardziej przypominało mi... spaghetti western. To nieco paradoksalne, bo u podstaw włoskiego spaghetti westernu leżał przecież „Yojimbo” Kurosawy. Inagaki nawiązując do tego filmu zdaje się jednocześnie reprodukować stylistykę Leone, Corbucciegi i innych!
Myślę, że tych kilka aspektów wystarczy, bym „Machibuse” mógł polecić. Oczywiście nie każdemu. To film przede wszystkim dla miłośników przygodowych widowisk w historycznym anturażu, samurajskich wyczynów oraz talentu Toshiro Mifune. Nie należy oczekiwać rewelacji, ale także nie powinno być rozczarować.
Mifune grał bardzo wiele razy bezimiennego ronina, stąd daleki byłbym do twierdzenia, że jest to w każdym filmie ta sama postać. Nie wiem czy można nawet powiedzieć to o obu filmach Kurosawy.
Myślę, że Machibuse daleko do konwencji spaghetti westernu. O wiele bliżej ma do niej chociażby "Kiba Okaminosuke" (Samurai Wolf), gdzie nawet muzyka jest ukłonem dla włoskich produkcji często wątpliwej jakości :)
Aha... Yataro ('wybranek karczmarki') jest yakuzą, nie zaś samurajem-szulerem ;-)
Ma ktoś może napisy polskie do tego filmu? Jesli tak to był bym wdzięczny za udostępnienie:) ramirez82@wp.pl
Musze zobaczyć ten film :D
W Yojimbo Mifune nazwał się Sanjuro i później powstał sequel pod tym samym tytułem więc te 2 filmy są ze sobą na pewno powiązane.
Później Zatoichi spotyka Yojimbo jest 3 filmem, w którym pojawia się ta sama postać, ale muszę przypomnieć sobie scenariusz tej części. Jeśli nawet nie jest coś powiedziane dosłownie to sama postać jej charakter, styl wypowiedzi, strój o tym świadczą. Nie róbmy z oczywistych rzeczy czegoś niemożliwego:)
Jestem wściekły, że wcześniej nie widziałem tego filmu. Yojimbo i Mifune - czego chcieć więcej? :D
Przypomniałem sobie film Zatoichi spotyka Yojimbo i nie mogę powiedzieć by Toshiro Mifune grał tego samego samuraja Sanjuro, co w 2 dziełach Kurosawy (Yojimbo i Sanjuro). U Kurosawy niewątpliwie jasno było to pokazane z kim mamy do czynienia, a w Zatoichi meets Yojimbo to zupełnie inna osoba. Co prawda koniec końców dzięki niemu znowu najgorsze łotry w wiosce giną, okolica w ogóle wymiera :D, ale jego stosunek do ślepego samuraja pełen uprzedzenia i te powiązania z tajnymi agentami...nie paują do charakteru stworzonego przez Kurosawę. Więc Yojimbo IV to określenie trochę na wyrost coś mi się wydaje, ewentualnie 3 :), ale nadal nie widziałem Zasadzki, ciężko ją dostać gdziekolwiek, a mnie zainteresowałeś :D